Rok 2017, wyścig otwarcia sezonu,
czyli
na „Zefirku” ciąg dalszy
07.05.2017

Weekend oczywiście był przeznaczony na prace na jachcie. Ale już nam to uszami wychodzi. Gdy w piątek Paweł, opiekun Zefirka, któremu załoga się posypała, zaproponował start w regatach, a raczej w wyścigu, z okazji otwarcia sezonu żeglarskiego w Gdańsku, zastanawialiśmy się bardzo krótko.
Wyścig australijski, bez żadnych przeliczeń, bez grup. W takich warunkach mały Zefirek nie ma szans z jachtami typu Hadar, Tornado czy Falcon. W każdym razie tak nam się wydawało...
Wyścigi są w zasadzie dwa, z Górek do Gdańska i z Gdyni do Gdańska. Potem jachty płyną do centrum, na paradę. Start i meta są dość nieformalne, a liczy się tylko pierwszy (osobno z obu stron).
Wiatr był słaby tego dnia, start dość wcześnie, bo o 10 rano, między pławą GS a jachtem Allie (o ile dobrze dojrzałem). Zdecydowanie opłacało się startować przy pławie, była halsówka.
Start niestety był mocno spóźniony, bo na trochę przed startem wiatr ścichł dość mocno. Inni też start spóźnili, ale mniej. Tym niemniej walczyć trzeba. Halsówka, decyzja czy idziemy w morze czy pod brzeg. Wybieramy brzeg i to długi czas wydaje się dobrym pomysłem. Główny konkurent, czyli Pallas, który start miał lepszy, odchodzi w morze. Tak samo jak kilka innych jachtów. Pod brzegiem zostają Orion i Falcon, no i my. Po pewnym czasie dochodzi pod brzeg Tornado. Wiatr słaby i generalnie słabnie, trochę kręci, widać obszary z wiatrem i bez niego. Halsujemy cierpliwie, słońce świeci. Ale zimno jest cały czas. Mimo kilku obszarów ciszy, udaje nam się trzymać czołówki. Falcon z przodu, my za nim, Orion blisko. Jachty w morzu, np. Hadar i Pallas, zostają z tyłu. Przewaga robi się duża. Za Redłowem wiatr cichnie do zera, i to dla wszystkich. Nam udaje się stać we właściwym kierunku, a trwa to dobre pół godziny. W końcu wiatr przychodzi, z morza. Na Falconie przed nami ruch, u nas także. U nich genaker do góry, u nas spinaker. Trochę za nami Orion też stawia genakera. Ruszamy. Nie jakoś rewelacyjnie, ale płyniemy. Niezupełnie do celu, ale nie jest źle. Za nami widać czerwony spinaker Pallasa. Doganiamy powoli Falcona, co wywołuje radość, ale i refleksje - po prostu z tyłu wieje bardziej. Robi się typowa harmonijka, my zwalniamy a jachty za nami nas doganiają. Pallas pod spinakerem, Tornado, Orion z genakerem. Od strony morza zbliża się Hadar, który w końcu też stawia żagiel dodatkowy.
Na początku stawki robi się ciekawie. Pallas nas próbuje wyprzedzić a ponieważ to wyścig bez przeliczeń, zaczynamy walkę. Pilnujemy Pallasa, a naszą dwójkę pilnuje Falcon. Kilka podejść z różnej strony, walka na ostrzenie. Widzę, że owszem, bronimy się, ale Tornado i Orion na tym korzystają i są już naprawdę blisko. Pallas w pewnej chwili zaczyna walczyć z Falconem, ale ten też się broni.
Przy kolejnym ataku Pallasa, który cały czas był odrobinę szybszy, popełniamy błąd ze spinakerem i spóźniamy się. Można było walczyć dalej, ale rzut oka dookoła powoduje, że nagle zmieniam decyzję: gwałtownie odpadamy, przechodzimy za rufą Falcona i odchodzimy w prawo, w kierunku mety. Falcon blokuje Pallasa, a po chwili wiatr bardzo mocno słabnie. W ten sposób wychodzimy na czoło wyścigu, jesteśmy najbliżej mety, a wiatr się wypełnił. Do tego na Pallasie popełniają błąd nawigacyjny, zrzucają na chwilę spinakera. My płyniemy swoje, pełnym baksztagiem, trochę wyżej niż meta, ale pełniej się nie dało.
Orion i Tornado, które były tuż za nami, zostają z tyłu.
W tym momencie wyraźnie widać przewagę spinakera nad genakerami. Uciekamy im szybko (no dobra, Tornado tylko pod genuą). Płyniemy najbardziej w kierunku mety. Pallas i Falcon są wyżej i po lewej.
Teraz już wszystko zależy od wiatru. Zaczynamy rozwiązywać problem nawigacyjny: gdzie dokładnie jest meta? Znaczy, które to są pławy (a może stawy?). Wyposażenie nawigacyjne na Zefirku jest dość ubogie, ale w końcu coś wiemy -  do mety ponad mila. Widać co ma być widać, widać tez motorówkę - to Aramis czeka. Ale jest już późno, po godzinie 13. W końcu czas na przebrasowanie i skierowanie się na metę. Robimy je jednak odrobinę za wcześnie i na metę płyniemy mocno pełnym kursem. Przy czym przebrasowanie ze spinakerbomem przywiązanym na stałe do masztu nie jest zbyt szybkie, ale przy tym wietrze udaje się dość sprawnie. Wiatr trochę rośnie, Falcon po lewej przyspiesza, ucieka dalej i w końcu robi zwrot - musi pływać baksztagami. Pallas płynie pełniej, też robi zwrot i rusza w kierunku mety.
No cóż, brutalna wielkość wygrywa. Falcon wchodzi na metę około 30 sekund przed nami, Pallas około 1,5 minuty za nami. Dopiero za Pallasem wpływa Hadar, potem Orion i Tornado.
W sumie, nie mamy co narzekać - niewiele brakowało do wygranej, a wynik i tak jest super. Poza tym - dwa Conrady 24 zajmują miejsca na podium na trasie o długości chyba 6 mil - z halsówką znacznie więcej.
Złośliwie mogę dodać, że te duże jachty ciągle na regatach plączą się z tyłu stawki i przeszkadzają nam normalnie walczyć - wiem, za ten tekst już na kilku jachtach mogą mnie nie lubić. ;)

A po regatach, choć to nie było w planie, płyniemy na paradę. Dzięki uprzejmości Zbyszka z Oriona, który wziął nas na hol - my zwyczajnie nie mieliśmy tyle paliwa, żeby płynąć pod Żuraw. Parada jak parada, lepiej być na jachcie niż na brzegu. Nie dobijamy do brzegu, razem z Orionem, który znów bierze nas na hol, wracamy na morze. Ale po drodze dostaliśmy z naszego holownika po kubku herbaty, która dobrze nam zrobiła.
Wiatr robi się całkiem silny i pracowicie do Gdyni halsujemy. Pod Redłowem nawet zaczyna chlapać. Jak to na „difurze”, gdy wieje więcej niż 10 węzłów. Jest zimno, bo i słońca już nie ma.

Pięknie spędzony dzień, i to z emocjami regatowymi... a prace na Czarodziejce planowane na ten dzień jeszcze po regatach, zostały oczywiście w polu...